Электронная библиотека
Библиотека .орг.уа
Поиск по сайту
Художественная литература
   Стихи
      Бурмистров Тарас. Россия и Запад -
Страницы: - 1  - 2  - 3  - 4  - 5  - 6  - 7  - 8  - 9  - 10  - 11  - 12  - 13  - 14  - 15  - 16  -
17  - 18  - 19  - 20  - 21  - 22  - 23  - 24  - 25  - 26  - 27  - 28  - 29  - 30  - 31  - 32  - 33  -
34  - 35  - 36  - 37  - 38  - 39  - 40  - 41  - 42  - 43  - 44  -
Tak jednostajne! stoi chlop przy chlopie, Jako rzad koni zujacych przy zlobie, Jak klosy w jednym uwiazane snopie, Jako zielone na polu konopie, Jak wiersze ksiazki, jak skiby zagonow, Jak petersburskich rozmowy salonow. Tyle dostrzeglem, ze jedni z Moskalow, Wyzsi od drugich na piec lub szesc calow, Mieli na czapkach mosiezne litery Jakby lysinki - to grenadyjery; I bylo takich trzy zgraje wasalow. Za nimi nizsi stali w mnogich rzedach, Jak pod lisciami ogorki na grzedach. Zeby rozroznic pulki w tej piechocie, Trzeba miec bystry wzrok naturalisty, Ktory przeglada wykopane w blocie I gatunkuje, i nazywa glisty. Zagrzmialy traby - to konne orszaki, I rozmaitsze, ulanow, huzarow, Dragonow: czapki, kirysy, kolpaki - Myslalbys, ze tu kapelusznik jaki Rozlozyl sklady swych roznych towarow; W koncu pulk wjechal: chlopy gdyby hlaki, Okute miedzia jak rzed samowarow, A spodem pyski konskie jako haki. Pulki w tak roznych ubiorach i broniach Najlepiej bedzie rozroznic po koniach; Bo tak i nowa taktyka doradza, I z obyczajem ruskim to sie zgadza. Napisal wielki jeneral Zomini, Ze kon, nie czlowiek, dobra jazde czyni; Dawno juz o tym wiedzieli Rusini: Bo za dobrego konia gwardyjaka Zakupisz u nich dobrych trzech zolnierzy. Oficerskiego cena jest czworaka, I za takiego konia dac nalezy Lutniste, skoczka albo tez pisarza, A w czasach drogich nawet i kucharza. Skarbowe chude, poderwane klacze, Nawet te, ktore woza lazarety, Jesli je stawia w faraona gracze, Licza sie zawsze: klacz za dwie kobiety. Wrocmy do pulkow. - Pierwszy wjechal kary, Drugi tez kary, lecz anglizowany, Dwa bylo gniade, a piaty bulany, Siodmy znow gniady, osmy jak mysz szary, Dziewiaty rosly, dziesiaty mierzyna, A potem znowu kary bez ogona, U dwunastego na czole lysina, A zas ostatni wygladal jak wrona. Harmat wjechalo czterdziesci i osim, Jaszczykow wiecej nizli drugie tyle; Wszystkiego dwiescie, jak po wierzchu wnosim: Bo zeby dobrze zliczyc w jedne chwile Srod mnostwa koni i ludzi motlochu, Trzeba miec oko twe, Napoleonie, Lub twoje, ruski intendencie prochu - Ty, nie zwazajac na ludzi i konie, Jaszczykow patrzysz, wnet liczbe ich zgadles, Wiesz, ile w kazdym ladunkow ukradles. Juz plac okryly zielone mundury, Jak trawy, w ktore ubiera sie laka, Gdzieniegdzie tylko wznosi sie do gory Jaszczyk podobny do blotnego baka Lub polnej pluskwy z zielonawym grzbietem, A przy nim dzialo ze swoim lawetem Usiadlo na ksztalt czarnego pajaka. Kazdy ten pajak ma nog przednich cztery I cztery tylnych: zowia sie te nogi Kanonijery i bombardyjery. Jezeli siedzi spokojnie srod drogi, Noga sie kazda gdzies daleko rucha; Myslisz, ze calkiem oddzielne od brzucha, I brzuch jak balon w powietrzu ulata. Lecz skoro cicha, drzemiaca harmata Nagle sie zbudzi rozkazem wyzwana, Jak tarantula, gdy jej kto w nos dmuchnie Wnet sciagnie nogi/ podchyla kolana I nim sie nadmie, nim jady wybuchnie, Zrazu przednimi kanonij erami Okolo pyska dlugo, szybko wije Jak mucha, co sie w arszeniku splami, Siadlszy swoj czarny pyszczek dlugo myje; Potem dwie przednie nogi w tyl wywroci, Tylnymi kreci/ potem kiwa zadem, Nareszcie wszystkie nogi w bok rozrzuci, Chwile spoczywa, w koncu buchnie jadem. Pulki stanely - patrza - car, car jedzie, Tuz kilku starych, konnych admiralow, Tlum adiutantow i cma jeneralow Z tylu i z przodu, a car sam na przedzie. Orszak dziwacznie pstry i cetkowany, Jak arlekiny: pelno na nich wstazek, Kluczykow, cyfer, portrecikow, sprzazek, Ten sino, tamten zolto przepasany, Na kazdym gwiazdek, kolek i krzyzykow Z przodu i z tylu wiecej niz guzikow. Swieca sie wszyscy, lecz nie swiatlem wlasnem, Promienie na nich ida z oczu panskich; Kazdy jeneral jest robaczkiem jasnym, Co blyszczy pieknie w nocach swietojanskich; Lecz skoro przejdzie wiosna carskiej laski, Nedzne robaczki traca swoje blaski: Zyja, do cudzych krajow nie ucieka, Ale nikt nie wie, gdzie sie w blocie wleka. Jeneral w ogien smialym idzie krokiem, Kula go trafi, car sie don usmiechnie; Lecz gdy car strzeli nielaskawym okiem, Jeneral bladnie, slabnie, czesto - zdechnie. Srod dworzan predzej znalazlbys stoikow, Wspaniale dusze - choc gniew cara czuja, Ani sie zarzna, ani zachoruja; Wyjada na wies do swych palacykow I pisza stamtad: ten do szambelana, Ow do metresy, ow do damy dworu, Liberalniejsi pisza do furmana. I znowu z wolna wroca do faworu. - Tak z domu oknem zrucony pies zdycha, Kot miauknie tylko, lecz stanie na nogi I znowu szuka do powrotu drogi, I jakas dziura znowu wnidzie z cicha; Nim stoik w sluzbe wroci tryumfalnie, Na wsi rozprawia cicho - liberalnie. Car byl w mundurze zielonym, z kolnierzem Zlotym. Car nigdy nie zruca mundura; Mundur wojskowy jest to carska skora, Car rosnie, zyje i - gnije zolnierzem. Ledwie z kolebki dziecko wyjdzie carskie, Zaraz do tronu zrodzony paniczyk Ma za stroj kurtki kozackie, huzarskie, A za zabawke szabelke i - biczyk. Sylabizujac szabelka wywija I nia wskazuje na ksiazce litery; Kiedy go tanczyc ucza guwernery, Biezy kiem takty muzyki wybija. Doroslszy, cala jest jego zabawa Zbierac zolnierzy do swojej komnaty, Komenderowac na lewo, na prawo, I wprawiac pulki w musztre - i pod baty. Tak sie car kazdy do tronu sposobil, Stad ich Europa boi sie i chwali; Slusznie z Krasickim starzy powiadali: "Madry przegadal, ale glupi pobil". Piotra Wielkiego niechaj pamiec zyje, Pierwszy on odkryl te Caropedyje. Piotr wskazal carom do wielkosci droge; Widzial on madre Europy narody I rzekl: "Rosyje zeuropejczyc moge, Obetne suknie i ogole brody". Rzekl - i wnet poly bojarow, kniazikow Scieto jak szpaler francuskiego sadu; Rzekl - i wnet brody kupcow i muzykow Sypia sie chmura jak liscie od gradu. Piotr zaprowadzil bebny i bagnety, Postawil turmy, urzadzil kadety, Kazal na dworze tanczyc menuety I do towarzystw gwaltem wwiodl kobiety; I na granicach poosadzal straze, I lancuchami pozamykal porty, Utworzyl senat, szpiegi, dygnitarze, Odkupy wodek, czyny i paszporty; Ogolil, umyl i ustroil chlopa, Dal mu bron w rece, kieszen narublowal I zadziwiona krzyknela Europa: "Car Piotr Rosyja ucywilizowal". Zostalo tylko dla nastepnych carow Przylewac klamstwa w brudne gabinety, Przysylac w pomoc despotom bagnety, Wyprawic kilka rzezi i pozarow; Zagrabiac cudze dokola dzierzawy, Skradac poddanych, placic cudzoziemcow, By zyskac oklask Francuzow i Niemcow, Ujsc za rzad silny, madry i laskawy. Niemcy, Francuzi, zaczekajcie nieco! Bo gdy wam w uszy zabrzmi huk ukazow, Gdy knutow grady na karki wam zleca, Gdy was pozary waszych miast oswieca, A wam natenczas zabraknie wyrazow; Gdy car rozkaze ubostwiac i slawic Sybir, kibitki, ukazy i knuty - Chyba bedziecie cara piesnia bawic, Waryjowana na dzisiejsze nuty. Car jak kregielna kula miedzy szyki Wlecial i spytal o zdrowie gawiedzi; "Zdrowia ci zyczym", szepca wojownik!, Ich szepty byly jak mruk stu niedzwiedzi. Dal rozkaz - rozkaz wymknal sie przez zeby I wpadl jak pilka w usta komendanta, I potem gnany od geby do geby Na ostatniego upada szerzanta. Jeknely bronie, szczeknely palasze I wszystko bylo zmieszane w odmecie: Na linijowym kto widzial okrecie Ogromny kociol, w ktorym robia kasze, Kiedy wen woda z pompy jako z rzeczki Bucha, a w wode sypie majtkow rzesza Za jednym razem krup ze cztery beczki, Potem dziesiatkiem wiosel w kotle miesza; Kto zna francuska izbe deputatow, Wieksza i stokroc burzliwsza od kotla, Kiedy w nie projekt komisyja wmiotla I juz nadchodzi godzina debatow: Cala Europa, czujac z dawna glody, Mysli, ze dla niej tam warza swobody; Juz liberalizm z ust jako z pomp bucha; Ktos tam o wierze wspomnial na poczatku, Izba sie burzy, szumi i nie slucha; Ktos wspomnial wolnosc, lecz nie zrobil wrzatku, Ktos wreszcie wspomnial o krolow zamiarach, O biednych ludach, o despotach, carach, Izba znudzona krzyczy: "Do porzadku!" Az tu minister skarbu, jakby z dragiem, Wbiega z ogromnym budzetu wyciagiem, Zaczyna mieszac mowa o procentach, O clach, oplatach, stemplach, remanentach; Izba wre, huczy i kipi, i pryska, I szumowiny az pod niebo ciska; Ludy sie ciesza/ gabinety strasza, Az sie dowiedza wszyscy na ostatku, Ze byla mowa tylko - o podatku. Kto tedy widzial owy kociol z kasza Lub owa izbe - ten latwo zrozumie, Jaki gwar powstal" w tylu pulkow tlumie, Gdy rozkaz carski wlecial w srodek kupy. Wtem trzystu bebnow ozwaly sie huki, I jak lod Newy gdy prysnie na sztuki, Piechota w dlugie porznela sie slupy. Kolumny jedne za drugimi daza, Przed kazda beben i komendant wola; Car stal jak slonce, a pulki dokola Jako planety tocza sie i kraza. Wtem car wypuscil stado adiutantow, Jak wroble z klatki albo psy ze smyczy; Kazdy z nich leci, jak szalony krzyczy, Wrzask jeneralow, majorow, szerzantow, Huk tarabanow, piski muzykantow - Nagle piechota, jak lina kotwicy Z klebow rozwita, wyciaga sie sznurem; Sciany idacej pulkami konnicy Lacza sie, wiaza, jednym staja murem. Jakie zas dalej byly tam obroty, Jak jazda racza i niezwyciezona Leciala obses na karki piechoty: Jak kundlow psiarnia traba poduszczona Na zwiazanego niedzwiedzia uderza, Widzac, ze w kluby ujeto pysk zwierza - Jak sie piechota kupi, sciska, kurczy, Nadstawia bronie jako igly jeza, Ktory poczuje, ze pies nad nim burczy; Jak wreszcie jazda w ostatnim poskoku Targniona smycza powsciagnela kroku; I jak harmaty w przod i w tyl ciagano, Jak po francusku, po rusku lajano, Jak w areszt brano, po karkach trzepano, Jak tam marzniono i z koni spadano, I jak carowi w koncu winszowano - Czuje te wielkosc, bogactwo przedmiotu! Gdybym mogl opiac, wslawilbym me imie, Lecz muza moja jak bomba w pol lotu Spada i gasnie w prozaicznym rymie, I srod glownego manewrow obrotu, Jak Homer w walce bogow - ja - ach, drzymie. Juz przerobiono wojskiem wszystkie ruchy, O ktorych tylko car czytal lub slyszal; Srod zgrai widzow juz sie gwar uciszal, Juz i sukmany, delije, kozuchy, Co sie czernily gesto wkolo placu, Rozpelzaly sie kazda w swoje strone, I wszystko bylo zmarzle i znudzone - Juz zastawiano sniadanie w palacu. Ambasadory zagranicznych rzadow, Ktorzy pomimo i mrozu, i nudy, Dla laski carskiej nie chybia przegladow I co dzien krzycza: "o dziwy! o cudy!" Juz powtorzyli raz tysiaczny drugi Z nowym zapalem dawne komplementy: Ze car jest taktyk w planach niepojety, Ze wielkich wodzow ma na swe uslugi, Ze kto nie widzial, nigdy nie uwierzy, Jaki tu zapal i mestwo zolnierzy. Na koniec byla rozmowa skonczona Zwyczajnym smiechem z glupstw Napoleona; I na zegarek juz kazdy spozieral, Bojac sie dalszych galopow i klusow; Bo mroz dociskal dwudziestu gradusow, Dusila nuda i glod juz doskwieral. Lecz car stal jeszcze i dawal rozkazy; Swe pulki siwe, kare i bulane Puszcza, wstrzymuje po dwadziescie razy; Znowu piechote przedluza jak sciane, Znowu ja sciska w czworobok zawarty I znowu na ksztalt wachlarza roztacza. Jak stary szuler, choc juz nie ma gracza, Miesza i zbiera, i znow miesza karty; Choc towarzystwo samego zostawi, On sie sam z soba kartami zabawi. Az sam sie znudzil, konia nagle zwrocil I w jeneralow ukryl sie natloku; Wojsko tak stalo, jak je car porzucil, I dlugo z miejsca nie ruszylo kroku. Az traby, bebny daly znak nareszcie: Jazda, piechota, dlugich kolumn dwiescie Plyna i tona w glebi ulic miejskich - Jakze zmienione, niepodobne wcale Do owych bystrych potokow alpejskich, Co ryczac metne wala sie po skale, Az w jezior jasnym spotkaja sie lonie I tam odpoczna, i oczyszcza wody, A potem z lekka nowymi wychody Blyskaja, toczac szmaragdowe tonie. - Tu pulki weszly czerstwe, czyste, biale; Wyszly zziajane i oblane potem, Roztopionymi sniegi poczerniale, Brudne spod lodu wydeptanym blotem. Wszyscy odeszli: widze i aktory. Na placu pustym, samotnym zostalo Dwadziescie trupow: ten ubrany bialo, Zolnierz od jazdy; tamtego ubiory Nie zgadniesz jakie, tak do sniegu wbity I stratowany konskimi kopyty. Ci zmarzli, stojac przed frontem jak slupy, Wskazujac pulkom droge i cel biegu; Ten sie zmyliwszy w piechoty szeregu Dostal w leb kolba i padl miedzy trupy. Biora ich z ziemi policejskie slugi I niosa chowac; martwych, rannych spolem - Jeden mial zebra zlamane, a drugi Byl wpol harmatnym przejechany kolem; Wnetrznosci ze krwia wypadly mu z brzucha, Trzykroc okropnie spod harmaty krzyknal, Lecz major wola: "Milcz, bo car nas slucha"; Zolnierz tak sluchac majora przywyknal, Ze zeby zacial; nakryto co zywo Rannego plaszczem, bo gdy car przypadkiem Z rana jest takiej naglej smierci swiadkiem I widzi na czczo skrwawione miesiwo - Dworzanie czuja w nim zmiane humoru, Zly, opryskliwy powraca do dworu, Tam go czekaja z sniadaniem nakrylem, A jesc nie moze miesa z apetytem. Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwil: Grozono, bito, prozna grozba, kara, Jeneralowi nawet sie sprzeciwil, I jeczal glosno - klal samego cara. Ludzie niezwyklym przerazeni krzykiem Zbiegli sie nad tym parad meczennikiem. Mowia, ze jechal z dowodcy rozkazem, Wtem kon mu stanal jak gdyby zaklety, A z tylu wlecial caly szwadron razem; Zlamano konia, i zolnierz zepchniety Lezal pod jazda plynaca korytem; Ale od ludzi litosciwsze konie: Skakal przez niego szwadron po szwadronie, Jeden kon tylko trafil wen kopytem I zlamal ramie; kosc na wpol rozpadla Przedarla mundur i ostrzem sterczala Z zielonej sukni, strasznie, trupio biala, I twarz zolnierza rownie jak kosc zbladla; Lecz sil nie stracil: wznosil druga reke To ku niebiosom, to widzow gromady Zdawal sie wzywac i mimo swa meke Dawal im glosno, dlugo jakies rady. Jakie? nikt nie wie, nie mowia przed nikim. Bojac sie szpiegow sluchacze uciekli I tyle tylko pytajacym rzekli, Ze ranny mowil zlym ruskim jezykiem; Kiedy niekiedy slychac bylo w gwarze: "Car, cara, caru" - cos mowil o carze. Chodzily wiesci, ze zolnierz zdeptany Byl mlodym chlopcem, rekrutem, Litwinem, Wielkiego rodu, ksiecia, grata synem; Ze ze szkol gwaltem w rekruty oddany, I ze dowodzca, nie lubiac Polaka, Dal mu umyslnie dzikiego rumaka, Mowiac: "Niech skreci szyje Lach sobaka". Kto byl, nie wiedza, i po tym zdarzeniu Nikt nie poslyszal o jego imieniu; Ach! kiedys tego imienia, o carze, Beda szukali po twoim sumnieniu. Diabel je posrod tysiacow ukaze, Ktores ty w minach podziemnych osadzil, Wrzucil pod konie, myslac, zes je zgladzil. Nazajutrz z dala za placem slyszano Psa gluche wycie - czerni sie cos w sniegu; Przybiegli ludzie, trupa wygrzebano; On po paradzie zostal na noclegu. Trup na pol chlopski, na poly wojskowy, Z glowa strzyzona, ale z broda dluga, Mial czapke z futrem i plaszcz mundurowy, I byl zapewne oficerskim sluga. Siedzial na wielkim futrze swego pana, Tu zostawiony, tu rozkazu czekal, I zmarzl, i sniegu juz mial za kolana. Tu go pies wierny znalazl i oszczekal. - Zmarznal, a w futro nie okryl sie cieple; Jedna zrenica sniegiem zasypana, Lecz drugie oko otwarte, choc skrzeple, Na plac obrocil: czekal stamtad pana! Pan kazal siedziec i sluga usiadzie, Kazal nie ruszac z miejsca, on nie ruszy, I nie powstanie - az na strasznym sadzie; I dotad wierny panu, choc bez duszy, Bo dotad reka trzyma panska szube Pilnujac, zeby jej nie ukradziono; Druga chcial reke ogrzac, ukryc w lono, Lecz juz nie weszly pod plaszcz palce grube. I pan go dotad nie szukal, nie pytal! Czy malo dbaly, czy nadto ostrozny - Zgaduja, ze to oficer podrozny; Ze do stolicy niedawno zawital, Nie z powinnosci chodzil na parady, Lecz by pokazac swieze epolety - Moze z przegladow poszedl na obiady, Moze na niego mrugnely kobiety, Moze gdzie wstapil do kolegi gracza I nad kartami - zapomnial brodacza; Moze sie wyrzekl i futra, i slugi, By nie rozglosic, ze mial szube z soba; Ze nie mogl zimna wytrzymac jak drugi, Gdy je car carska wytrzymal osoba; Boby mowiono: jezdzi nieformalnie Na przeglad z szuba! - mysli liberalnie. O biedny chlopie! heroizm, smierc taka, Jest psu zasluga, czlowiekowi grzechem. Jak cie nagrodza? pan powie z usmiechem, Zes byl do zgonu wierny - jak sobaka. O biedny chlopie! za coz mi lza plynie I serce bije, myslac o twym czynie: Ach, zal mi ciebie, biedny Slowianinie! - Biedny narodzie! zal mi twojej doli, Jeden znasz tylko heroizm - niewoli. DZIEN PRZED POWODZIA PETERSBURSKA 1824 OLESZKIEWICZ Gdy sie najtezszym mrozem niebo zarzy, Nagle zsinialo, plamami czernieje, Podobne zmarzlej nieboszczyka twarzy, Ktora sie w izbie przed piecem rozgrzeje, Ale nabrawszy ciepla, a nie zycia, Zamiast oddechu zionie para gnicia. Wiatr zawial cieply. - Owe slupy dymow, Ow gmach powietrzny jak miasto olbrzymow, Niknac pod niebem jak czarow widziadlo, Runelo w gruzy i na ziemie spadlo: I dym rzekami po ulicach plynal, Zmieszany z para ciepla i wilgotna; Snieg zaczal topniec - i nim wieczor minal, Oblewal bruki rzeka Stygu blotna. Sanki uciekly, kocze i landary Zerwano z plozow; grzmia po bruku kola; Lecz posrod mroku i dymu, i pary Oko pojazdow rozroznic nie zdola; Widac je tylko po latarek blyskach, Jako plomyki bledne na bagniskach. Szli owi mlodzi podrozni nad brzegiem Ogromnej Newy; lubia isc o zmroku, Bo czynownikow unikna widoku I w pustym miejscu nie zejda sie z szpiegiem. Szli obcym z soba gadajac jezykiem; Czasem piesn jakas obca z cicha nuca, Czasami stana i oczy obroca, Czy kto nie slucha? - nie zeszli sie z nikim. Nucac bladzili nad Newy korytem, Ktore sie ciagnie jak alpejska sciana, Az sie wstrzymali, gdzie miedzy granitem Ku rzece droga spada wyrab

Страницы: 1  - 2  - 3  - 4  - 5  - 6  - 7  - 8  - 9  - 10  - 11  - 12  - 13  - 14  - 15  - 16  -
17  - 18  - 19  - 20  - 21  - 22  - 23  - 24  - 25  - 26  - 27  - 28  - 29  - 30  - 31  - 32  - 33  -
34  - 35  - 36  - 37  - 38  - 39  - 40  - 41  - 42  - 43  - 44  -


Все книги на данном сайте, являются собственностью его уважаемых авторов и предназначены исключительно для ознакомительных целей. Просматривая или скачивая книгу, Вы обязуетесь в течении суток удалить ее. Если вы желаете чтоб произведение было удалено пишите админитратору